Najnowsza aktualizacja systemu operacyjnego Mac z Yosemite, do El Capitan wydawała mi się dobrym ruchem. Niestety, zapomniałem o tym, że prawdziwy kapitan opuszcza statek jako ostatni.
Jakiś czas temu napisałem bardzo ciekawy artykuł- całość do przeczytania TUTAJ, który spotkał się z dużym odzewem ze strony użytkowników OSX jak i „tradycyjnego”, polskiego systemu operacyjnego Windows. Było to krótkie podsumowanie mojego roku pracy na sprzęcie, który nie podoba się polakom, bo „za połowę tej kwoty którą wydałeś mogłeś kupić sto razy lepszy sprzęt”.
Róbcie kopie zapasowe
Od dawna powszechnie znane jest stwierdzenie: „Ludzie dzielą się na tych, którzy robią kopie zapasowe i będą robić kopie zapasowe”. Całe szczęście w nieszczęściu, że mój MacBook nie ma potężnego dysku twardego- jest to jedynie 500GB. W trakcie użytkowania pamięć ta dość szybko się zapisała w 100% i musiałem szukać ratunku w dyskach zewnętrznych. Kasy nie żałowałem, za prawie 500zł kupiłem jakiś spełniający wymagania US Army dotyczące odporności na wstrząsy. Ile prawdy z tą całą armią- nie wiem, ale jak do tej pory spadł kilka razy z wysokości i wciąż żyje.
Z dniem zakupu przenośnej pamięci postanowiłem, że wszystkie ważne dane będę zapisywał również na nim i to był strzał w dziesiątkę.
Statek zatonął
Tydzień temu pobrałem aktualizacje systemu operacyjnego z Yosemite do El Capitan. Od tego czasu zauważyłem niepokojące zachowanie- maczek zaczął się trochę przycinać, co nigdy nie zdarzało mu się pod rządami Yosemite czy Mavericks. Zignorowałem propozycje zaktualizowania oprogramowania i prawdopodobnie tutaj pies został pogrzebany. Siedząc w domu i przeglądając internety dzień po moim ignoranckim zachowaniu, adres witryny internetowej nie chciał się skopiować, później Safari odmówiło współpracy i blokowało reset systemu. Wymusiłem wyłączenie komputera i w tym momencie- nieświadomie, pożegnałem się na dobre z danymi zapisanymi na komputerze.
Każda próba uruchomienia systemu kończyła się po zalogowaniu, na pasku postępu, który docierał do końca i koniec. Nic więcej się nie działo. Próby podjęte z konsultantem na Apple infolinii również nie poskutkowały, jedyna diagnoza jaką postawił po prawie godzinnej rozmowie i reanimacji to: błąd software. Odwiedziłem również jeden z autoryzowanych serwisów, technik włączył sprawdzanie podzespołów. Diagnoza? Błąd software. Kupiłem kabel Thunderbolt z nadzieją, że uruchamiając komputer jako dysk zewnętrzny uda mi się zgrać jego zawartość na drugiego Maca. Niestety, mój dysk był szyfrowany i odmawiał współpracy w ten sposób.
Cmd+R -> wymaż zawartość dysku. Koniec.
Jakie straty?
Co prawda straty nie są duże, raptem 450gb danych z czego duża większość była zapisana na dysku zewnętrznym.
Brak presetów w Lightroomie
Utrata szkiców własnego loga
Utrata prywatnych fotografii
Utrata historii obróbki plików w Lightroomie
Jedyny plus tego wszystkiego to fakt, że mam wreszcie czysto na pulpicie i będę się starał utrzymać tę czystość jak najdłużej!
0 Comments
Trackbacks/Pingbacks